Piątek 17.02.2012
– Wiesz, ja jadę z myślą, żeby się zajechać. ale tak naprawdę mocno. niezależnie od wyniku
– Znaczy, chcesz się sponiewierać, tak?
Sponiewierać. Marcin trafił określeniem w sedno. Po ostatnich przygodach potrzebowałem dać sobie w kość. Żeby upewnić się, że jeszcze potrafię i lubię. A że prognozy zapowiadały odpowiednie ku temu warunki, byłem dobrej myśli. Wyruszyliśmy we dwóch, po drodze zabierając z Krakowa Dawida. Na miejsce (straszne odludzie, ale kierowały nas „banery z narciarzem” które skrzętnie wypatrywali chłopaki), dotarliśmy o 01.30 w nocy. Setkowicze byli na trasie już prawie 6 godzin, a Paweł Szarlip, na pytanie „jak idzie?”, rzucił tylko, że najlepsi są na półmetku… pierwszej pętli. Nie pozostało nic innego jak złapać jeszcze chwilę snu przed tym, co miało się dziać jutro.
Sobota 18.02.2012
wstaję przed budzikiem, nie dlatego, że jest głośno tylko jakoś tak sam z siebie. budziłem się zresztą całą noc, rzadko mi się to zdarza… Orientuję się, że gdzieś mi wsiąkła karta startowa, na szczęście organizatorzy łaskawie wydają mi następną. Lepiej tu, niż na trasie, ale i tak kiepski początek. Na dokładkę zapomniałem kompasu (znowu), którego na szczęście użycza mi Leszek (również znowu). Na dworze wieje, po krótkim spacerku decyduję się na jeszcze jedną koszulkę. O 7.30 idziemy na odprawę, po 11,5h dalej nie ma nikogo z setki. Będzie się dział, nie ma co. Gdy czekamy na start, podchodzi do mnie… Czech. Z Pavlem poznaliśmy się na starcie Kieratu. Wspólne zdjęcie i chowamy się do środka czekając ostatnie minuty na rozdanie map. Ktoś nagle krzyczy, że przybiegli setkowicze, ale nie widzę kto to. W końcu dostajemy mapy. szybki rzut oka, na początek przelot asfaltem, a później… te drogi i poziomice nie zachwycają. Na pozostałe punktu patrzę bardzo pobieżnie. Sygnał do startu i lecimy. I poczułem dobrze, w miejscu gdzie kończy się nasz odcinek asfaltu drogi nie ma. podbiegam jeszcze kawałek i trafiam na mniej zasypane pole. Potem… potem jest jedna z tych wpadek nawigacyjnych, które tak dobrze znam. Ostatecznie podbijam punkt z Pavlem, który również wyleciał w kosmos i całym tłumem ludzi, którzy poruszali się wolniej, za to myśleli więcej. Lecimy we dwóch, szlifując angielski, młócąc śnieg i goniąc czołówkę własnymi wariantami. Po drodze Wpadamy na różnych zawodników, ale jest to coraz rzadsze. W końcu zostajemy we dwóch, ale na szczęście, tym razem, to nie wylot poza zaplanowany wariant – sprawnie zaliczamy kolejne punkty. Wbiegając na piątkę widzę kogoś odbiegającego od lampionu, to chyba Janek Lenczowski. Podbijamy i lecimy dalej. Po kilku minutach wpadamy… na czołówkę. Już prawie zapomniałem, że przecież cały czas próbujemy ich dogonić. Chłopaki maszerują razem, nikt nie ma ochoty rwać do przodu i deptać śniegu. dołączamy do peletonu i wspólnie deptamy śnieg. Chwilowe rozciągnięcie następuje na asfalcie, ale już po chwili znowu zbijamy się w grupę na pk6, gdzie miała być herbata. Niestety, okazaliśmy się za szybcy – chłopaki dopiero się rozstawiali ze sprzętem. Widać oni też wzięli sobie do serca wyniki setkowiczów. Po punkcie następuje kilka autorskich wariantów które… ostatecznie znowu schodzą się w tramwaj. Coraz częściej słychać o tym, że koniec ścigania. Zwłaszcza, że dopiero teraz wychodzimy na pola, gdzie nawet marsz jest problemem. I tak to leci, punkt za punktem, z tyłu dołączają kolejni zawodnicy, niektórzy zmieniają się przy deptaniu, inni cicho idą z tyłu. Są rozmowy, śmiechy, wspominki… ściganiem by tego chyba nie nazwał nikt. W końcu idzie nas 11 osób, Chłopaki próbują zrobić porządek w kolejce do deptania… żeby uzmysłowić wam o co chodziło z tym deptaniem – wyobraźcie sobie piękne zadbane pole poprzegradzane co kilkadziesiąt metrów miedzą. Na polu leży śnieg, tak między połową łydki a kolanem. a na miedzach śniegu nawiane jest dużo więcej, tak do pasa. Idący przodem nie wie, ile przy danym kroku zapadnie się noga, czasami wpada tak, że musi się gramolić na rękach i wtedy cały sznurek za nim staje – albo, jeśli się zagapił, to wpada na nieszczęśnika. A teraz pomyślcie, co się dzieje, gdy ktoś próbuje po czymś takim biec – a bywało i tak… Oczywiście po pewnym czasie człowiek zaczyna dostrzegać owe miedze na polu i automatycznie je przeskakiwać. Ilość zapadnięć w śniegu maleje, ale nie do zera. Ci z tyłu patrzą tylko na kostki tego z przodu i starają się iść po jego śladach. dookoła tylko biel. I tak leci czas, kilometry, punkty… Czasami dla odmiany trafia się jakiś las, czy inne krzaki, ale tempa to za bardzo nie zmienia.
Przełom następuje na pk11. Nawigatorzy nie zgadzają się co do wariantu, Janek Lenczowski chce iść bardziej na zachód, Stryki Byki i kilka innych osób chce lecieć do asfaltu na wschodzie. Idę z Bykami, którzy narzucają ostre tempo. Zaczęło się ściganie. Ostatecznie zostajemy we czterech, dwóch Byków, Dawid i ja. Mam problem utrzymać tempo, zaczynam marudzić chłopakom. Na szczęście dla mnie asfalt w końcu się kończy i znowu mamy deptanie. Udaje nam się złapać pk12 (ostatni) tuż przed zmrokiem. Dogania nas Janek, który wycofał się ze swojego wariantu i pognał za nami. Decydujemy w piątkę dotrzeć do mety. Na zbiegu przez śnieg mam już problem ze sobą. Usilnie myślę o tym, co mi Marcin powiedział w samochodzie, jakiego określenia użył. Nie udaje mi się odgrzebać tego z pamięci aż do mety. W końcu wpadamy na asfalt, przestaję marudzić, nabieram tempa i jakoś to się kręci. Przecież nie odpuszczę teraz, tuż przed metą. W którymś momencie Janek mówi, że ma „świeże nogi”. Śmiejemy się, że biegnie czterech skatowanych i jeden o świeżych nogach. Mimo to cały czas lecimy razem, czuję że tempo jest wyższe niż jak robiliśmy ten odcinek rano na starcie. W końcu za kolejnym zakrętem meta. Koniec. Jeszcze tylko chwila niepewności, potwierdzenie,że wszyscy mamy te same, dobre, punkty i po bólu. No dobra, nie po bólu, bo ten się dopiero zaczął…
Wygrana. Pierwsza, po około 30stu startach w rajdach, po ponad dwóch sezonach. Fakt, „nie do końca” bo w pięć osób i na końcu holowana, ale w końcu. Sponiewierałem się. Plan wykonany. W 150%.
Marcinowi też poszło niezgorzej, ale o tym to już opowie sam.
Read Full Post »