„Klay, co się stało?”
No właśnie, co się stało? Ano… Chyba trzeba nazwać rzecz po imieniu: wystraszyłem się.
Dla tych, którzy w temacie jeszcze nie są, na rajdzie matka natura pokazała co potrafi – rekordowa zanotowana temperatura to -29 stopni (info ze strony organizatorów). Pierwszej nocy, gdy dojechaliśmy do przepaku, postanowiłem nie wychodzić na następny etap. Ani na żaden następny. Nie dlatego, że nie miałem sił. Nie dlatego, że wysiadł mi sprzęt, chociaż zamarznięty camel nie napawa optymizmem. Ale dlatego, że w głowie ciągle kołatała mi się scena z Nocnej Masakry, kiedy to z wychłodzenia nie potrafiłem wyciągnąć telefonu żeby zadzwonić po pomoc. Zdecydowałem, że nie chcę ryzykować. Widać takie wyzwania nie są jeszcze dla mnie. Może nigdy nie będą. Szkoda tylko, że żeby się o tym przekonać, musiałem zostawić grupę, z którą startowałem. Po raz kolejny ich za to przepraszam. Na szczęście, niezależnie od mojej decyzji rajd ukończyli, czego serdecznie im gratuluję i… zazdroszczę.
Niezależnie od całej sytuacji rajd był dla mnie olbrzymią dawką doświadczeń. Udało mi się wykonać owiewki, które zostały zauważone chyba przez wszystkich obecnych na rajdzie (Hiu przez telefon stwierdził wczoraj „A wiesz, że masz nowy pseudonim? Irek – Owiewka!”). Pomysł uważam za trafiony, po wywrotce straciłem prawą sztukę i miałem okazję porównać działanie wiatru. Różnica była znacząca. Szkoda tylko, że model jest mało odporny na uszkodzenia mechaniczne…
zdjęcie ze strony organizatora
Innym doświadczeniem są kolce. Jak Igor mówi, że mamy zabrać opony z kolcami, to nie ma co się szczypać, tylko faktycznie w nie zainwestować. tam gdzie kończył się śnieg, a zaczynał lód, było niefajnie bez tego wynalazku.
Kolejnym niedopatrzeniem z mojej strony były ciuchy. Tak bardzo chciałem chronić się przed mrozem, że przestałem zwracać uwagę na oddychalność. Już po prologu, nie takim znowu szybkim, miałem pod kurtką masę wody, która dawała się we znaki na każdym postoju, momentalnie zamarzając. W połączeniu z brakiem picia miałem najszybsze w mojej historii odwodnienie. W nagrodę mogłem podziwiać piękny szron który osiadał na plecaku i części ciuchów. Temat pozostaje otwarty, bo dalej nie mam pomysłu, jak wytrzymać rower przy -20 i się nie zapocić na amen.
Doświadczeń było jeszcze wiele, ich intensywność, patrząc na czas spędzony na trasie, powala. Mimo to, temat Zimowego 360 na ten rok zamykam i na razie nie chcę do niego wracać. Może za rok. Na krótkiej trasie. Może.
P.S. A teraz pozostaje odkuć sobie na Skorpionie 🙂