No i po masakrze. Był to chyba najbardziej dla mnie emocjonujący start w sezonie – od tego rajdu zaczynałem rok temu, na nim też zaliczyłem najpoważniejszą wpadkę. Z tego też powodu bałem się go, a równocześnie pożądałem.
W tytule wystąpiło słowo „mała”. Zdecydowałem się bowiem na trasę TP50, a nie jak przed rokiem, TP100. Okazało się to rozsądnym posunięciem. Warunki bowiem, chociaż odrobinę lżejsze niż rok temu, potrafiły zajść za skórę, zwłaszcza że ponownie postanowiłem lecieć w lekkich ciuchach.
Problemy zaczęły się jeszcze na dzień przed wyjazdem. Juni, która namówiła mnie na start napisała, że nie jedzie. Z wyjazdu zrezygnowały również dwie osoby które pytały mnie o transport do Barlinka. Wyszło na to, że ponownie zostałem sam. Na szczęście TP50 ruszała dopiero o 16.00, więc uniknąłem nocnej jazdy przed startem.
Na miejsce dotarłem w okolicach 14.00 i na miejscu zastałem zamknięte biuro. Daniel podobno jeździł po okolicy i robił zwózki. Oho, pomyślałem, będzie ciekawie, skoro już za dnia jest taki młyn. W śród czekających sporo znajomych twarzy, w tym kilka sław rajdowego światka. W efekcie o 15.30 organizator dotarł do bazy pełnej zniecierpliwionych rowerzystów i „sprinterów” (jakoś cały czas 50km wydaje mi się krótkim dystansem :P). Co było do przewidzenia, start został przesunięty i ostatecznie ruszyliśmy o 16.45 – czyli już w nocy, jeden z najdłuższych w roku.
Już po kilkuset metrach doszedłem do wniosku, że nie chce mi się tego dni biegać. Przed sobą zobaczyłem trójkę ludzi i postanowiłem zagadnąć. Magda, Marta i Maciek – w efekcie moi towarzysze na całą, ponad 60-cio kilometrową trasę. Bo trasa niestety pięćdziesiątką się nie okazała. Duża ilość śniegu (skromnie przy skorpionie, ale jednak dużo :D) zmuszała do wybierania łatwiejszych, ale dłuższych wariantów pomiędzy punktami. Z drugiej strony szło się jak po sznurku, wystarczyło śledzić ścieżkę wydeptaną przez większość zawodników.
I tu czekał mnie niestety zawód. Trasy Daniela kojarzę bowiem z trudną nawigacją i brakiem oczywistego wariantu (prawdziwy scorelauf). A tu jakoś tak… prosto, banalnie wręcz (jeśli nie liczyć trzaskającego mrozu i śniegu do połowy łydki). Widać krótszy wariant został przewidziany dla „mniej szalonych” wędroników.
„Na szczęście” niedosyt udało nam się zniwelować wpadką nawigacyjną w drodze z ostatniego pk do mety. Całkowicie niezamierzenie mieliśmy okazję do dodatkowego zwiedzania lasów w okolicach Barlinka, a nawet do zaliczenia pobliskiej wioski (która nijak nie chciała się zmieścić w pierwotnym planie :P). Kosztowało nas to dodatkowe 40min marszu i walki z mrozem.
Na całe szczęście limit czasu wyznaczono aż na 15h, a ja przez całą trasę starałem się utrzymać tempo poniżej 12h. Ostatecznie wyszło 12h 32min, co okazało się całkiem przyzwoitym wynikiem (szczęśliwa 13. pozycja na 64 osoby na starcie).
Na trasie była jedna rzecz, która szczególnie pomagała mi nie skupiać się na mrozie i śniegu. Już w okolicach pierwszego pk Magda zaproponowała mi start w rajdzie 360 stopni. Od dawna marzę o uczestnictwie w AR i chyba nareszcie trafia się ku temu okazja. Deprymujący jest jedynie fakt, że debiut ponownie mam zaliczyć zimą. No, ale zobaczymy jak to będzie. Niemniej przez większość trasy szedłem rozmyślając o tym, co czeka mnie już w styczniu…
Poniżej Mapa przemarszu (z grubsza). znaki zapytania to miejsca, w których wyłączyłem się z nawigowania i wrzuciłem „autopilota”. Mapa i trasa oczywiście jest własnością organizatorów rajdu http://maratony.home.pl/masakra/