Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Grudzień 2010

No i po masakrze. Był to chyba najbardziej dla mnie emocjonujący start w sezonie – od tego rajdu zaczynałem rok temu, na nim też zaliczyłem najpoważniejszą wpadkę. Z tego też powodu bałem się go, a równocześnie pożądałem.

W tytule wystąpiło słowo „mała”. Zdecydowałem się bowiem na trasę TP50, a nie jak przed rokiem, TP100. Okazało się to rozsądnym posunięciem. Warunki bowiem, chociaż odrobinę lżejsze niż rok temu, potrafiły zajść za skórę, zwłaszcza że ponownie postanowiłem lecieć w lekkich ciuchach.

Problemy zaczęły się jeszcze na dzień przed wyjazdem. Juni, która namówiła mnie na start napisała, że nie jedzie. Z wyjazdu zrezygnowały również dwie osoby które pytały mnie o transport do Barlinka. Wyszło na to, że ponownie zostałem sam. Na szczęście TP50 ruszała dopiero o 16.00, więc uniknąłem nocnej jazdy przed startem.

Na miejsce dotarłem w okolicach 14.00 i na miejscu zastałem zamknięte biuro. Daniel podobno jeździł po okolicy i robił zwózki. Oho, pomyślałem, będzie ciekawie, skoro już za dnia jest taki młyn. W śród czekających sporo znajomych twarzy, w tym kilka sław rajdowego światka. W efekcie o 15.30 organizator dotarł do bazy pełnej zniecierpliwionych rowerzystów i „sprinterów” (jakoś cały czas 50km wydaje mi się krótkim dystansem :P). Co było do przewidzenia, start został przesunięty i ostatecznie ruszyliśmy o 16.45 – czyli już w nocy, jeden z najdłuższych w roku.

Już po kilkuset metrach doszedłem do wniosku, że nie chce mi się tego dni biegać. Przed sobą zobaczyłem trójkę ludzi i postanowiłem zagadnąć. Magda, Marta i Maciek – w efekcie moi towarzysze na całą, ponad 60-cio kilometrową trasę. Bo trasa niestety pięćdziesiątką się nie okazała. Duża ilość śniegu (skromnie przy skorpionie, ale jednak dużo :D) zmuszała do wybierania łatwiejszych, ale dłuższych wariantów pomiędzy punktami. Z drugiej strony szło się jak po sznurku, wystarczyło śledzić ścieżkę wydeptaną przez większość zawodników.

I tu czekał mnie niestety zawód. Trasy Daniela kojarzę bowiem z trudną nawigacją i brakiem oczywistego wariantu (prawdziwy scorelauf). A tu jakoś tak… prosto, banalnie wręcz (jeśli nie liczyć trzaskającego mrozu i śniegu do połowy łydki). Widać krótszy wariant został przewidziany dla „mniej szalonych” wędroników.

„Na szczęście” niedosyt udało nam się zniwelować wpadką nawigacyjną w drodze z ostatniego pk do mety. Całkowicie niezamierzenie mieliśmy okazję do dodatkowego zwiedzania lasów w okolicach Barlinka, a nawet do zaliczenia pobliskiej wioski (która nijak nie chciała się zmieścić w pierwotnym planie :P). Kosztowało nas to dodatkowe 40min marszu i walki z mrozem.

Na całe szczęście limit czasu wyznaczono aż na 15h, a ja przez całą trasę starałem się utrzymać tempo poniżej 12h. Ostatecznie wyszło 12h 32min, co okazało się całkiem przyzwoitym wynikiem (szczęśliwa 13. pozycja na 64 osoby na starcie).

Na trasie była jedna rzecz, która szczególnie pomagała mi nie skupiać się na mrozie i śniegu. Już w okolicach pierwszego pk Magda zaproponowała mi start w rajdzie 360 stopni. Od dawna marzę o uczestnictwie w AR i chyba nareszcie trafia się ku temu okazja. Deprymujący jest jedynie fakt, że debiut ponownie mam zaliczyć zimą. No, ale zobaczymy jak to będzie. Niemniej przez większość trasy szedłem  rozmyślając o tym, co czeka mnie już w styczniu…

Poniżej Mapa przemarszu (z grubsza). znaki zapytania to miejsca, w których wyłączyłem się z nawigowania i wrzuciłem „autopilota”. Mapa i trasa oczywiście jest własnością organizatorów rajdu http://maratony.home.pl/masakra/

Read Full Post »

Mini Nocna Masakra

No i po debiucie. Jak powiedział mi na mecie organizator „uwierzyłem, że trasa jest łatwa” i to mnie zgubiło. Ale po kolei:

godzina 15.30 wyjazd z Wrocławia. Siedzę jak na szpilkach, bo miasto stoi w korkach, a czasu nie ma tak wiele. Jedziemy z Adrianem, dla którego będzie to pierwszy samodzielny start.

16.45 dojeżdżamy na miejsce. I tu wielkie zdziwienie, bo parking na którym mieliśmy parkować świeci pustkami. Widać nie tylko my przyjechaliśmy tuż przed rajdem (bo jak dla mnie 1h to naprawdę na styk na wtarganie bagaży na górę, przebiórkę i rejestrację). Adrian dostaje nr dwa, ja nr trzy, za to mój rower dostaje piękną dwójkę.Po chwili dołącza do nas Dawid, który po rozmowie ze mną również decyduje się na trasę łączoną.

Organizator obiecał, że mapy z trasą dostaniemy wcześniej i każdy będzie się mógł przyjrzeć trasie w spokoju. Efekt – ledwo włożyłem mapę do mapnika i już trzeba było biec. I to naprawdę biec, bo jak się okazało tłum ruszył ostro. Pierwszy podbieg odsiał niewielu, do pk1 kolejka. Trasa wydeptana w 30cm śniegu, nawigacji praktycznie żadnej. Dobiegamy z Dawidem do dwójki i orientuję się, że nie mam karty. Pięknie, powtórka z zeszłego roku. Nawrotka do jedynki, ludzie na trasie patrzą jak na wariata. W końcu znajduję ją tuż obok pk1. I znowu do góry na pk2. Podbijam, biegnę na piątkę. biegnę, biegnę i nic. W końcu jest. Patrzę, a to… ósemka! Kolejna nawrotka po zostawiony pk. I ponownie zdziwione miny maszerujących ludzi. Podbijam pk5, wracam do pk8, a następnie ostry wspin na pk9… Dalej poszło już bez większych przeszkód (jeśli nie liczyć małego kółeczka w okolicach pk11). A przynajmniej nawigacyjnie bez większych problemów. Ostatnie lenistwo jeśli chodzi o trening dało efekt – 3 pk przed metą kurcze. Znam to doskonale, maraton we wrześniu pokazał, że i z tym można biegać.

Do bazy wpadam z czasem 1h15 – tragedii nie ma, ale zadowolony to niestety nie jestem. Na przepaku spotykam Dawida (jak później się okazało, przybiegł 2 minuty przede mną). Szybka przebiórka i na rower.

No i debiut! Opcja z butami pod raki okazała się rewelacyjna – ciepło może nie było, ale i zimna w stopy nie doświadczyłem. Rękawiczki kupione w piątek też się sprawdziły, podobnie jak świeżo nabyte zimowe opony. Brakowało tylko mapnika na kierownicy, ale na szczęście wystarczyło spojrzeć na trasę przy każdym pk, żeby się nie pogubić. Nawigacyjnie fraszka (małe zawahanie przy pk1, oraz przestrzelony ze zmęczenia pk6 – tyle co nic w porównaniu z pieszą).

Trasa rowerowa to jedna wielka samotność. Poza początkiem, gdzie wyprzedziłem pięć osób i minąłem kilka następnych z naprzeciwka, nie spotkałem praktycznie nikogo.

Kondycyjnie nie było tak źle, dojazdy do pracy w tych warunkach zrobiły swoje. Niemniej ostatni podjazd do schroniska w połączeniu z zaklinowanymi przerzutkami okazał się katorgą. Pół idąc, pół jadąc doczłapałem do bazy. Jak patrzę na zdjęcia, to już wiem, dlaczego tak na mnie patrzyli…

Efekt:

40. na trasie pieszej ( na 119 osób)

4. na trasie rowerowej (na 16 osób)

4. na trasie łączonej (na 8 osób).

http://mini.artemis.wroclaw.pl/wiadomosci.php

Komentarz wyniku sobie daruję 😛 A mówiąc ogólnie – doświadczenie w kwestii zimna z zeszłego sezonu zaprocentowało dobrym przygotowaniem sprzętowym i niewrażliwością na lód zebrany na brodzie (który stał się obiektem uwagi fotografa).

Do zobaczenia na Masakrze!

http://maratony.home.pl/masakra/

 

Read Full Post »

Działo się, działo…

Po miłym akcencie na początku listopada chwila na złapanie oddechu (przynajmniej jeśli chodzi o rajdy) i możliwość popedałowania. Regularne jazdy na rowerze przez Wrocław zmusiły mnie do zrobienia remontu ukochanych dwóch kółek. W efekcie machina została przystosowana do warunków jesienno-zimowych (Błotniki! :D), i zaliczyła kilka wycieczek poza miasto.

Czas płynął i w końcu przyszła następna okazja na rajdowanie – tym razem Tropiciel V. Grupy biegowej oczywiście skompletować się nie udało i w efekcie poszliśmy ze znajomymi z uczelni na „rekreacyjną przechadzkę”. Niektórzy do dziś nie wybaczyli mi tej „rekreacji” – błoto, miejscami powyżej kolan, nie nastraja pozytywnie. W efekcie podjęliśmy decyzję o zejściu z trasy na dwa pk przed metą. No, ale nic to – ważne, że pierwsze koty za płoty i kolejna osoba złapała bakcyla ;). Ciekawostką był fakt, że na trasie raczej nie zaliczyliśmy wpadek nawigacyjnych, ale już powrót do domu okazał się pod tym względem masakrą. Z kątów wrocławskich wracaliśmy w efekcie przez Oławę ;).

ledwo wypocząłem po Tropicielu (o ile można mówić o odpoczynku przy takim młynie na uczelni), a pojawiła się kolejna okazja do szaleństwa. W czasie zajęć ze wspinaczki ktoś rzucił hasło „tatry”. Do tego powiedział potem „raki” oraz „czekan”. To wystarczyło, bym dołączył do trzech wariatów przygotowujących się do zdobycia Mount blanc w wersji zimowej.

Warunki w tatrach dopisały – śniegu około 30cm – jeśli nie liczyć miejsc, w które nawiało, łagodny wiatr i temperatura w okolicach -6 stopni. W efekcie wypad zrobił się czysto rekreacyjny i był niczym w porównaniu np z Karkonoszami poprzedniej zimy. Na koniec jednak trafił się miły akcent w postaci kąpieli w Morkim Oku, czyli „jak zostałem morsem”. Piękniejszej scenerii wymyślić sobie nie mogłem.

niestety, pogodę z Tatr przywieźliśmy do Wrocławia, gdzie 30cm śniegu nie jest tym samym co tam. na dokładkę przyszły z nami mrozy. W efekcie moje rowerowanie stało się czymś ekstremalnym, a głupi dojazd do pracy wymaga przygotowań dorównujących rajdom.

I w takiej to pogodzie wchodzimy w grudzień. Za dwa dni – już 4. na pobliskiej górze Ślężą zwaną odbędzie się Mini Nocna Masakra – czyli krótko mówiąc wprawka do Nocnej masakry. Będzie to mój debiut rowerowy, ponieważ zdecydowałem się na trasę łączoną. Bardziej ekstremalnych warunków znaleźć chyba nie mogłem – zapowiada się więc ciekawie.

Plan:

Grudzień = 2*listopad

Read Full Post »