Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Luty 2011

Śnieg. Wąwozy. Zimno. Nieaktualna mapa. Te rzeczy kojarzyły mi się z poprzednim Skorpionem (dokładnie w tej kolejności). Ten, chociaż odmienny od zeszłorocznego, skojarzeń nie zmienił. Na szczęście w obu przypadkach wspomnienia z całości są jak najbardziej pozytywne.

 

Krasnobród to takie dziwne miejsce na dalekim wschodzie (Polski, ale jednak dalekim!). Google na zapytanie o dojazd powiedziało, że do przejechania równe 600km. Na szczęście na rajd zdecydowała się jechać Weronika, więc nie musiałem gadać sam do siebie. Początkowe problemy z organizacją auta udało się rozwiązać i w efekcie piątek tuż przed 22. meldujemy się w bazie. Pogoda napawa optymizmem, lekki mróz i mało śniegu. W porównaniu z zeszłym roku super.

Rano pobudka o 6. szybkie pakowanie i pierwsze dylematy. Co z czołówką? Ostatecznie po rozmowach decyduję się zabrać (jak się okaże, słusznie i nie słusznie – jej brak mógłby mnie zmusić do trzymania się Janka. No, ale nie ma co marudzić). Z tego co zauważam, jestem jedynym, który nie zabiera plecaka. Reszta też to widzi. Pomysł okazał się jednak trafiony, picia miałem akurat (0.25l), jedzenia ciutkę za mało (podziękowania za żelki od chłopaków z pod dziesiątki i Janka za snikersa). Lecę bez elektroniki, trochę przez zapomnienie, trochę celowo. Na brak garmina nie narzekałem, za to mp3 trochę mi brakowało przy kryzysach.

równo o 8. 00 start z pod szkoły. Jest nas sporo. Wybieram wariant z skokiem przez płot, słyszę, że ktoś depta mi po piętach, ale nie mam ochoty się odwracać. wypadamy na asfalt sporą grupą w małych odstępach, standardowo tempo mocne, ciągną ci, którzy za moment mają przejść w marsz i ci, którzy polecą mocno do samego końca. Chwila zastanowienia do których zaliczam się ja… i decyduję się skręcić na bagna. Sam do końca nie wiem dlaczego, w każdym razie skręcam. Myślę, że tracę około minuty, za to udaje mi się zmoczyć buty i sprawdzić warunki. Na szczęście do 1. doganiam czołówkę i wzgórze forsujemy razem. Pierwsza wywrotka, pierwsze jeżyny i do tego te bagna. Nie ma co, rozgrzewka pełną gębą.

Do dwójki lecę własnym wariantem, po chwili wpadam na ślady kogoś (Janka Lenczowskiego), kto poleciał w ten sam sposób. I podobnie jak on mylę wąwozy. Chwila narady, wątpliwości co do kierunku i ostatecznie lecimy już w dobrą stronę. Gdyby nie wpadka, wariant byłby szybszy niż od północy, a tak wyszło jak wyszło. Do trójki udaje mi się dogonić Weronikę i jeszcze jednego gościa. Przez moment trzymamy się w czwórkę, potem okazuje się, że byliśmy pierwsi. Janek leci innym wariantem, nasza trójka mniej więcej w ten sam sposób. I zonk. Miejsce znalezione, ale punktu brak. trzy kółka po obszarze i dalej nic. Patrzymy na siebie, w efekcie ja decyduję się zejść do wąwozu i szukać czegokolwiek, oni lecą jeszcze raz do góry. No i w końcu wpadam na pk. Był ustawiony obok wąwozu, a nie na końcu, obstawiam, że może być stowarzysz, mimo to podbijam (na szczęście słusznie) i lecę dalej. Wyszło na to, że jako pierwszy. Szybki skok przez rzekę, skurcz w łydce, na szczęście na razie lekki. Na czwórkę wpadam bez problemu, stowarzysz przy drodze budzi na twarzy uśmiech (potem okazało się, że sporo osób się na niego nacięło), tu niemal doganiają mnie chłopaki, a za chwilę Weronika z gościem spod trójki. I jeszcze ktoś. Dużo nas… Daję się wyprzedzić, skurcz dalej nie puszcza, nie chcę szaleć. Kilka słów rozmowy z Wojtkiem, on leci odrobinę innym wariantem (ja od południa, on niemal na wprost). Na pk niemal tłok. Przelot do 6. bezproblemowy, podobnie jak do 7. Niemniej tempo znacznie niższe – pierwszy kryzys. Mimo to z Jankiem Goleniem meldujemy się na ognisku na 5. miejscu. Od tej pory większość trasy robimy już razem. Szybka herbata, w tym czasie dobiega Weronika. To był ostatni pk na którym się widzieliśmy.

I od tego miejsca zaczyna się koszmar. Pokrzepiony herbatą i uśmiechem organizatorów lecę szybko, po chwili dogania mnie Janek. Razem dobiegamy do wioski, chociaż nie tym mostem, co byśmy chcieli. Tu jest nas już czworo, bo dołączają do nas dwa szczeniaki. Twardziele, wytrzymały przy nas praktycznie do końca. Na wąwóz nie trafiamy, jesteśmy za bardzo na zachód. Mimo to czasowo nie wygląda to strasznie. Droga do dziewiątki nie wygląda mi wcale. I słusznie, wybieramy wariant z mocnym przewyższeniem. Herbata przestaje działać, Janek leci do przodu. Przegapia drogę którą wybraliśmy, ja skręcam i… po chwili sam przegapiam następny zakręt. Lecę spory kawałek na przełaj, dokładając po drodze dwa podejścia. Nagle wpadam na Janka. analizując to, co przeszliśmy odnajdujemy się na mapie. Mimo to zwiedzamy jeszcze spory kawałek. W końcu wypatruję pk. Trochę nie pasuje, bo w połowie stoku, a nie „na górze”. Mimo to nie myślimy, że możemy się mylić. A jednak. Myślę jednak, że szukanie czegoś innego zajęłoby nam dużo więcej. Idziemy dalej, Janek chyba też ma lekki kryzys, bo teraz obaj większość chodzimy. Droga na 10. to jeden wielki zygzak, co chwilę tracimy pewność gdzie jesteśmy. Nie zgadza się poszycie lasu, nie zgadzają się drogi, wąwozy są wszędzie. W końcu widzimy gajówkę. Mimo to wylatujemy w złym miejscu na skraju lasu. Naradzamy się co dalej. Janek chce iść na wioskę i z niej próbować jeszcze raz, mi się to nie uśmiecha. W tym czasie wpadają na nas dwaj goście i pytają, gdzie jest ósemka. Chwila horroru, ale dochodzimy do wniosku, że to jednak oni się pomylili (bardziej). Janek idzie na wioskę, my szukamy dalej z miejsca w którym stoimy. Po chwili pojawiają się kolejne dwie osoby, mówią, że na ognisku byli jako 9. Świetnie. razem z gośćmi od ósemki szukamy czegokolwiek, modląc się choćby o stowarzysza. W końcu udaje się, ze szczęścia całuję kartkę z lampionem. Jest zimno, w trójkę biegniemy do 11. wychodząc z wąwozu mijamy Janka, tym razem trafił bez pudła, ale jak widać, zajęło mu to trochę czasu. Dogania nas na drodze, podobnie jak dwaj goście z którymi minęliśmy się wcześniej. W szóstkę lecimy na 11. tempo mocne, co chwilę ktoś inny narzuca tempo. Kurcze, bieganie w ekipie jest dużo łatwiejsze. Chwila zawahania jak znajdujemy pk, mówię, żeby nie kasować. Nie kasuje nikt, jak się okazuje słusznie. Po chwili dopadamy właściwy wąwóz. Dalej biegiem do wioski, kawałek przełaju i asfaltem wzdłuż rzeki. Czuję się coraz gorzej, myślę już tylko o mecie i o tym, że jak teraz odpuszczę, to spadam o co najmniej 3 pozycje. Chłopaki którzy szukali 8. zwalniają, im się już nie śpieszy. Chwilę po zejściu z asfaltu wymiękam. Robi się ciemno. Wymięka też jeszcze jedne z pozostałych (Daniel). Zmuszam się, żeby biec za Jankiem, Daniel chwilę później też powraca do biegu. Na skrzyżowaniu sprzeczka o kierunek, ja z Jankiem lecę w lewo, pozostała dwójka w prawo. Czuję, że mamy rację, ale trzymam się tylko dzięki Jankowi. Na szczęście na kapliczkę prowadzi bezbłędnie. Do mety przelot nie jest długi, mimo to wymiękam. Zaczynają mi drętwieć ręce, ledwo trzymam równowagę. Janek daje mi snikersa, pomaga na chwilę, ale zaraz znowu jest źle. Pyta, czy dam radę sam i leci do mety, na koniec jeszcze tłumacząc jak skręcić. Nie słucham, skręcam wcześniej i w efekcie przebijam się przez ogrodzenia. Z kilkoma skurczami ostatkiem sił toczę się czymś co miało być biegiem do mety. Na miejscu mówią mi, że jestem piąty, Janek dotarł jako czwarty dziesięć minut wcześniej.

Wymęczone, bolesne, ale myślę, że mimo wszystko zasłużone piąte miejsce. Sporo pomogli mi inni, ale i ja pomagałem dałem coś od siebie (duma z 11. jest do teraz). Plan wykonany, jest pierwsza piątka, chociaż na styk. pierwsze punkty do pucharu, kolejne doświadczenie. Zimny prysznic smuci, ale nie denerwuje, chyba przywykłem, że dopiero w domu można naprawdę odetchnąć (a i to nie zawsze). Miła rozmowa przy dobrej kolacji jest dostateczną nagrodą. Weronika dociera przed 20.40 zajmując drugie miejsce w kategorii kobiet. Zbieramy się przed 23. mając przed sobą 600 km drogi powrotnej i  kilka przygód.  Na szczęście cali (chociaż mocno połamani), docieramy do mety, kolejnej na tym rajdzie.

Teraz czas na Włóczykija!

Read Full Post »

Z braku czasu – wpis krótki:

Oficjalnym sponsorem na start w PMNO w tym sezonie została firma MaxComputers. Więcej informacji niebawem, jednak już teraz chciałbym podziękować zarządowi za przychylenie się do mojej prośby, jak również Asi Delejowskiej, która bardzo wspiera mnie w moich działaniach.

 

Dzisiaj również odbyło się losowanie do sztafety w bochni. Miło mi oznajmić, że zespół Pro-Masters Wrocław został jedną z 40 dopuszczonych do biegu ekip. Tak więc marzec zapowiada się bardzo intensywny.

Read Full Post »