Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Lipiec 2011

Złapać Byka za rogi

WSS. Rok temu nie dojechałem. Jak usłyszałem, co się działo, to nawet się ucieszyłem. W tym roku miał to być dla mnie powrót do normalności. I szansa na wykręcenie życiówki. No bo gdzie, jak nie tutaj?

Droga na rajd przebiegła spokojnie. Być może dlatego, że do Gniezna nie jest daleko. Po drodze myślami i oczami błądziłem za oknem samochodu. Piękny jest ten nasz kraj, a już zwłaszcza w pełni lata. Mniej spokojnie było w bazie rajdu – okazało się, że lista startowa jest co najmniej intrygująca. Nie przyjechał Wojtek, za to na 50km. wystartował… Michał Jędroszkowiak. Do tego jeszcze Edward Fudro. Żegnaj dobry wyniku. Po długiej nieobecności wrócił też Marcin, którego powitałem z otwartymi ramionami. Był również Adam i chłopaki z Stryki-Byki. I jeszcze kilku innych „mocnych” których nie znałem osobiście, a których chłopaki pokazali mi wieczorem. Wychodziło na to, że przez cały rajd będę się z kimś tasować. Po „pustym” Grassorze miła odmiana.
Rano odprawa, szybkie pakowanie, a na śniadanie baton. Mało. Na trasę zabieram dodatkowe batony, w sumie mam ich pięć. Znowu nie biorę plecaka – ma być woda w połowie trasy. Start z rynku. Jest przyjemnie chłodno, zwłaszcza patrząc na ostatnie dni. Sprawdzanie wyposażenia, w końcu rozdanie map (piękne i możliwie najbardziej aktualne!) i start. Najpierw pod eskortą policji, później już „róbta co chceta”. Wypatruję w tłumie Bartka z Byków, wybrał wariant od północy. Biegnę za nim, razem wpadamy na pk1. tuż przed ekipą atakującą od południa. na pk2. postanawiam lecieć bezpośrednio na zachód. Wpadam w chaszcze na podmokłym terenie, tracę dużo czasu na przedzieranie się. Gdy docieram na asfalt, jestem za peletonem. Do pk sukcesywnie mijam zawodników, o nawigacji za bardzo nie ma mowy. Po pk to samo, po wybraniu wariantu można nie patrzeć na mapę. dobiegam do asfaltu, decyduję się na drogę na północy (jak mogłem myśleć o tej na południu?). Zaczyna się dłuuuugi asfaltowy odcinek. Daleko na horyzoncie widzę pomarańczową bluzę Bartka z Byków. Postanawiam dojść go przed końcem asfaltu. Udaje się, chociaż czuję, że trochę przegalopowałem. Razem wpadamy na pk3, gdzie spotykamy Janka. Przed nami jest chyba tylko Michał. Janek gna do przodu i ostatecznie wybiera inny wariant. My wpadamy na bagna. Jakże ja się cieszyłem, że jednak dogoniłem Bartka. Ten śmiało wchodzi w bagno i sprawdza głębokość. W najgorszych miejscach jest do połowy uda mułu i do piersi wody. Zalewam sobie mp3… podbijamy pk i wracamy do bagna, niestety, niedokładnie tak jak chcemy, przez co dokładamy trochę przedzierania się. Robi się coraz cieplej, ciuchy po wyjściu na słońce cuchną. Przez pola przebijamy się w stronę pk5. Po drodze łapiemy drugiego „Byka”, a tuż przed pk jeszcze jednego zawodnika. W sumie na wodopój wpadamy różnymi wariantami niemal w tym samym czasie. Szybki łyk wody, nie uzupełniam picia, bo wszystko mam jeszcze pełne i lecimy dalej. Za nami widać już następnych. Nie podoba mi się to, ile piję. Zjadłem tylko jednego batona. W okolicach pk mijamy się z Sabiną, ale wybieramy różne warianty. Chłopaki lecą do przodu, mija mnie też Adam Olbryś. dobiegam do jeziora i widzę rozciągnięty przede mną peleton. Doganiam i mijam Sabinę i Karola (również z setki). Piękne dziewczyny z końmi pokazują wszystkim skrót. Super. Tyle tylko, że przez pole rzepaku, na którym moja noga stwierdza „pie***le nie robię!” z trudem wychodzę z pola, dalej jest już lepiej. Zostaję sam. W wiosce (Kociałkowa Górka, piękna nazwa) dzieciaki krzyczą za mną, że mam przyspieszyć. Przyspieszam. Na punkt wchodzę sam, dalej też idę sam. Tu jest element nawigacji, trzeba na przełaj dotrzeć do drogi. udaje mi się zaliczyć kąpiel w pokrzywach. pk7 również zaliczam sam, za to zaraz za nim dogania mnie Adam. Pyta o opisy punktów, bo zgubił kartkę. Odbiega innym wariantem, niedługo potem dogania mnie Marcin. Naprawdę cieszę się na jego widok, przykrzyło mi się samemu. Za nami widać Leszka z Byków („co on tu do cholery robi?”). pk podbija za nami i biegnie innym wariantem. dochodzimy go nad rzeką w pobliżu pk9 – ostatniego już. Duma nad mapą i odchodzi. Marcin przytomnie karze się cofnąć. Znajdujemy lampion po drugiej stronie rowu, znowu kąpiel. I to w dwie strony, bo do mety znowu idziemy przez wodę. Wraca Leszek. my lecimy na przełaj, on dookoła. W końcu dogania nas i w trójkę idziemy przez pola. Liczę, że jest jeszcze szansa na 6.30. Biegniemy. Nagle chłopaki zostają z tyłu i każą mi biec. Jestem zły – do mety ze 200m a oni odpuszczają. Chcąc nie chcąc, biegnę dalej. Wpadam równo z 6.30, chłopaki dwie minuty za mną.
Na mecie dziwne informacje. Michał złamał 5h. Nie ma jeszcze Bartka z Byków. Nie ma Edwarda. Nikt nie potrafi mi powiedzieć który jestem, ale to nie ma znaczenia. cały rajd wydaje mi się jakiś abstrakcyjny. Zrobiłem życiówkę, Praktycznie nic nie jadłem (2 batony) i nie piłem (0,8l). Plan wykonany. Tylko dlaczego kręci mi się w głowie?
Na deser organizator wręcza nam mapkę z zaznaczoną restauracją w której czeka jedzenie. Ciekawy zabieg, zwłaszcza po tak prostym nawigacyjnie rajdzie. Przy jedzeniu ciekawa rozmowa z tymi, którzy są już „po”. Potem jazda do domu przez cały czas piękną Polskę. Dojeżdżając do domu uświadamiam sobie, co jest nie tak. Jest 20.30 i prawdopodobnie ktoś jeszcze jest na trasie rajdu. A ja jestem w domu! Więc tak wygląda szybkie kończenie zawodów?…

Chciałem bardzo podziękować kilku osobom na tym rajdzie:
-Chłopakom z Stryki-Byki, za wspólne napieranie. W zasadzie przez prawie całą trasę miałem któregoś w zasięgu wzorku. Dla nich też tytuł tej relacji.
-Marcinowi Hippnerowi, za kolejną wspólną życiówkę. Z nim naprawdę przychodzi to łatwiej. Szkoda tylko, że tym razem nie weszliśmy na metę razem. Obiecuję poprawę.
-Adamowi Olbrysiowi. Jakbym znowu wygrał, to straciłbym motywację do następnej rundy. I prawdopodobnie miał rację mówiąc „zabrakło ci tej twojej, no… Uli!” 😉
-I na koniec… Szymonowi Szkudlarkowi. Nie wspomniałem o nim ani słowem w tej relacji! A to przecież mój ulubiony fotograf rajdowy.

Read Full Post »

Konfuzja

Tak to bywa w życiu, że czasami nie wszystko idzie tak, jak sobie tego życzymy. Jeden z takich momentów dopadł mnie po Grassorze. Nie wgłębiając się w szczegóły, był to dla mnie zły tydzień. Stąd nie powstała relacja z Grassora, stąd nie pojawiłem się na Azymucie, stąd też ogólny dół. Później SLOT, wydarzenie mało związane z światem rajdowym (chociaż już drugi rok z rzędu można było spróbować sił w mini-tropicielu), za to równie wyczerpujące. Po Slocie chwila na oddech i… i o tym już za chwilę.

Read Full Post »