Na komentarz Tomsona do poprzedniego wpisu chciałem odpowiedzieć komentarzem. Ale w trakcie pisania wyszło, że… nie mieszczę się tam. Tak więc pora na moje spojrzenie na „problem pięćdziesiątek”
Przykład 1)
Weźmy Pana „A” i Pana „B”. Ten pierwszy jest z siebie dumny – przebiegł już kilka maratonów, każdy z nich był dla niego wyzwaniem, za trzecim razem pobiegł słabiej niż za pierwszym, ale i tak był szczęśliwy, że dotarł do mety.
„B” na słowo maraton mówi że to nie dla niego, że nie ma jeszcze tyle powera. Na razie ogranicza się do półmaratonu. Przebiegł ich już kilka, powoli zbiera się w sobie, że może by jednak ten maraton pobiec, ale czuje, że jeszcze nie pora.
Możemy z dużą pewnością stwierdzić, że „A” jest mocniejszym zawodnikiem niż „B”.
Przykład 2)
Weźmy teraz Pana „X” oraz Pana „Y”. Pan „X” jest naprawdę mocnym zawodnikiem – wygrywa większość maratonów w których startuje. Pan „Y” też jest mocny – startuje w półmaratonach, również często wygrywa. Gdyby wystartował na maratonie z Panem „X” to raczej nie miałby szans, ale na swoim gruncie czuje się pewnie – czuje, że miałby duże szanse wygrać z nim półmaraton. Ale „X” nie lubi biegać półmaratonów, a „Y” nie czuje satysfakcji „kończąc” maraton, „ukończyć” to dla niego za mało.
Jak porównać takich zawodników?
Koniec przykładów.
I chociaż rzeczywistość jest dużo bardziej prozaiczna – zawodnicy z setek są naprawdę mocniejsi od tych z pięćdziesiątek (zdarza się, że na półmetku zwycięzca setki jest szybciej niż zwycięzca pięćdziesiątki na mecie), to jednak pięćdziesiątki stały się (bo nie miały takie być w założeniu) pełnoprawnym dystansem. I można mówić, że pięćdziesiątka na Harpie to kpina, że to nie Harpagan. Bo faktycznie, dla tych, którzy chcą przetrwać 100km, coś takiego jest pójściem na skróty. Ale są jeszcze tacy którzy chcą się pościgać w innej kategorii.
Nie wiem, w której grupie jestem. ukończenie setki dalej jest dla mnie wyzwaniem (ba, to dotyczy też pięćdziesiątek!), w zeszłym sezonie zaliczyłem 4 i we wszystkich byłem przeszczęśliwy, że dotarłem na metę. A jednak samo kończenie to dla mnie już trochę za mało. Dlatego wybieram dystans, na którym przy odpowiednim złożeniu wszystkich rzeczy (również tego, że nie startują wymiatacze), mogę powalczyć o wysoką lokatę. I pierwsza trójka na 50tce na Harpie dała by mi dużo większą satysfakcję niż bycie 30. na trasie 100km. Jeśli dla kogoś jest to kpina – rozumiem. Niemniej ja wybieram trasę krótką. „krótką” a nie „krótszą”.
Do zobaczenia na Harpie.
P.s. dzisiaj blog świętuje 10000 odświeżeń. chciałem bardzo podziękować wszystkim, którzy tu zaglądają – rok temu nie pomyślałbym o takiej frekwencji.
Hej,mam podobne zdanie co do 50 i 100. Uważam jedynie Harpa za coś kultowego i kojarzącego się dystansem 100 km.Tylko tyle.Zresztą jest spora grupa maniaków podobnej maści jak my ,którzy tak sądzą. Harpagan to Harpagan- pada tu i ówdzie.Stąd moja uwaga wcześniejsza.Dla mnie setka to wyzwanie (startuje głównie na 50) ale dzięki Harpaganowi człowiek przynajmniej 2 razy w roku spróbuje (1 zaliczony w limicie czasu).
Gratulacje za wynik na RDS.Do zobaczyska gdzieś w Borach Tucholskich.
Pozdro.
Mam nadzieję, że nie odebrałeś tego jako atak na ciebie. Po prostu twój komentarz był impulsem do przemyśleń 😉
Jak na razie pozostał Kierat, który do 50tek się „nie zniżył”. Jak czas i siły pozwolą, to kto wie, może spróbuję…
Do zobaczenia i powodzenia!
Spoko luz, atakowanie wskazane na trasach..
Pozdro.
Witam, bieganie jest przyjemnoscia i hobby. Kazdy biega na swoim poziomie i dystansach. Dla jednych przebiegniecie dychy ponizej godziny jest sukcesem i cieszy sie z tego, dla innych maraton powyzej 3 godzin to porazka. Nie mozna porownywac siebie do innych w kontekscie jakie dystanse sie wybiera. Wazne aby sie rozwijac i wytyczac granice do przejscia.
Czytanie biegowo napierajskich blogow jest przyjemnoscia sama w sobie 😉
Pozdrawiam
Hej Przemek – czytanie takich komentarzy to miod dla moich oczu (niestety nie dla uszu :D). Czuje, ze po weekendzie bedzie o czym pisac 😉
Dziki – bo to jest banda szalencow 😀
Irek, widziałeś numery startowe? Masz 503 (czyli trzeci wśród 50-tek), a ja 501:D Kto wie, może to jakiś prognostyk na dobry wynik?;)
Czas pokaże. Ja jestem dobrej myśli. Jedzie ze mną wsparcie 😉
Ciekawe, jak Wam poszło. Pochwalcie się.
A co do dystansu, to moim zdaniem nie przeszkadza wprowadzenie krótszego dystansu. Z punktu widzenia organizatora to zastrzyk gotówki (niewielkim kosztem, bo trasa i baza już są), z punktu widzenia uczestnika możliwość zabrania np. rodziny, dziewczyny itd. W ten sposób trafiłam kiedyś na RDS, gdy była to jeszcze „trzydziestka” – i nie żałuję.
Kazda konkurencja ma swoich bohaterów. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, aby w obu wygrywali ci sami ludzie. W praktyce każdy ma swoje powody i preferencje.
Ze względu na tradycję większy prestiż towarzyszy setkom. To tak jak ze stumetrówką na olimpiadzie: każdy złoty medal jest wart tyle samo, ale królem igrzysk zostaje zwycięzca stumetrówki.
Kwestią wyłącznie czasu jest pojawienie się w pięćdziesiątkach zawodników klasy M. Jędroszkowiaka czy M. Więcka. Ich poziom bardzo szybko idzie w góre, a „materiał” w postaci ilosci chętnych jest większy niż w setkach.
Sam wolę setki i to zdecydowanie, mimo tego, że jestem tam tylko niezłym średniakiem. Dla porównania na 50 wystartowałem trzy razy w życiu, z tego dwa razy wygrałem. Setka ma jednak więcej czegoś nieuchwytnego. Można bardziej upodlić się na trasie. Dochodzi też aspekt towarzyski: trudno po setce siąśc za kierownicą samochodu i szybko wrócić do domu. Dłużej jest się w bazie, dlużej jest się z innymi zawodnikami.
Jeśli chodzi o mnie, to pięćdziesiątka i setka mają odmienne smaki, lecz ukończenie ich daje, niezmiennie, taką samą satysfakcję. Uwielbiam pięćdziesiątki za szybkość i „kompaktowość”, ubóstwiam setki za „szeroki horyzont” i ostatnie 3 kilometry przed metą 🙂 . Kocham obydwie za niesamowity miks doznań po przekroczeniu linii mety.