Ostatnie tygodnie przed zawodami dużo pracowałem nad kondycją. Dużo treningów rowerowych, długie wybiegania, szybkie przebiegi w trudnym terenie (zarówno w palącym słońcu jak i w śniegu)… wiedziałem, że jeszcze nigdy nie byłem w tak dobrej formie. Niestety – Bno ma to do siebie, że bieg traci sens, jeśli nie wie się, w którą stronę biec.
Od dawna wiem, że nawigacja nie jest moją mocną stroną. Mimo to, mogę spokojnie powiedzieć, że w ciągu ostatniego roku zrobiłem postępy. Niestety, postępy te ograniczają się do map topograficznych. Dlatego jak dzień przed wyjazdem do Sadowne zobaczyłem jaka będzie forma rajdu, niemal się popłakałem – wiedziałem, że czeka mnie masakra (i to bynajmniej nie ta fundowana w grudniu przez Daniela).
Jakby tego było mało, na rajd jechałem w kiepskich nastrojach. Całości nie poprawiała paskudna droga nr 725, którą postanowiliśmy (jechałem z Weroniką) objechać Warszawę. Do bazy rajdu dojechaliśmy o północy, około pierwszej udało mi się paść na karimatę. W międzyczasie Ula zdążyła mi przypomnieć, jak trudna trasa nas czeka. Nie tak sobie wymarzyłem start w MP…
Rano kolejne złe znaki – jeszcze przed siódmą rano na dworze jest ciepło. Już czuję ten skwar w ciągu dnia. Wychodzimy na start, organizatorzy rozdają mapy. Ble, jest ich kilka, w różnej skali i różnego typu. Do tego na części północ nie jest na północy. Pierwsza mapa jest w skali… 1:13 333. Czyste wariactwo. Sygnał startu, ludzie ruszają. Zaczynam od pk A, biegnę z kilkoma znanymi mi rajdowacami. Wpadamy do lasu, wybieram miejsce, w którym według mnie trzeba zejść z drogi. Zostaję sam. Punktu nie widać. Innych zawodników również. Postanawiam iść na krawędź lasu i próbować jeszcze raz. Cóż, dzisiaj już wiem, że kolor biały na mapach Bno to nie łąka… kręcę się w kółko, w końcu wpadam na innych zawodników. Na pk wprowadza mnie Jacek, a przy lampionie spotykam Szymona Szkudlarka i jego ekipę. Wszyscy mają już dwa pk, ja muszę jeszcze biec po B. Jacek pokazuje mi którędy. Tu jest już trochę lepiej, podobnie jak z pk C i E. Na E orientuję się, że jest jeszcze jeden pk na południu którego nie wziąłem pod uwagę przy układaniu wariantu… lecę na H i ponownie spotykam Jacka. Postanawiamy współpracować. Jest dużo lepszym nawigatorem, więc idzie lepiej, ale mimo to nie udaje nam się uniknąć błędów. Po drodze dostaję szkolenie z czytania mapy. Czuję się jak żółtodziób, ale cieszę się, że mogę nadrobić zaległości. W końcu kończymy Bno, rzucam okiem na licznik – 16,6km. Ponad 50% więcej niż założenia organizatorów – mogę zapomnieć o walce o miejsce, odpuszczam sobie rywalizację… Na szczęście dalej jest mapa topograficzna i klasyk, czyli coś dla mnie. W tym miejscu dołącza do nas Michał, debiutant w tego typu imprezie. Wybieramy zachowawcze warianty i do pk5 udaje nam się utrzymać dobre tempo bez większych wpadek. Niestety, na pk5 nie mamy pomysłu. Idziemy „na czuja” i niestety nie wychodzi. Kręcimy się w okolicach pk, ostatecznie pomagają nam inni uczestnicy (w tym rowerzyści). Teraz przelot na pk6 – punkt żywieniowy. Nie trafiamy w planowany wariant i w efekcie musimy podeptać rolnikom pole. Mimo to nie dokładamy zbyt wiele i szybko znajdujemy stertę butelek wody. W miedzy czasie dzwonię do Weroniki – jest dwa pk przed nami. Cieszę się, że przynajmniej jej idzie, jak powinno. Na pk6 nie siedzimy długo, tyle, żeby uzupełnić zapasy wody. Droga na pk7 jest dosyć prosta, można znowu potruchtać. W tym miejscu odłącza się od nas Michał, mówiąc, że nas dogoni -więcej się nie widzieliśmy. pk7 idzie łatwo, podobnie jak pk8. Z tego etapu zostaje tylko jeden lampion. Przebijamy się do drogi, mijamy wioskę i… wchodzimy po kolana w wodę. Nasza droga znika, pozostaje nawigować się na skraj lasu. Jest duszno, tempo przebijania się przez bagnistą łąkę jest kiepskie, w dodatku nie wiemy gdzie jesteśmy. Morale spada. W końcu znajdujemy drogę w głąb lasu. Zdesperowani wchodzimy. Dalej nie wiemy, gdzie jesteśmy, a pk nie widać. Na dokładkę komary tną jak wściekłe – nie można się nawet zatrzymać i pomyśleć. Postanawiamy iść na północ i atakować od asfaltu, gdy nagle Jacek mówi, że przed nami jest lampion. Mam problem z podbiciem karty, bo ciągle mnie coś gryzie. Uciekamy z lasu i nie zatrzymuje nas nawet rozlewisko. Na drodze spotykam znajomego – nie znalazł dziewiątki, wyszedł na asfalt spryskać się off’em i spróbować jeszcze raz. My idziemy do przejazdu kolejowego i zaczynamy kolejne Bno. Po szkoleniu na pierwszym etapie wymiatam. Szybko zaliczamy punkty, aż zostaje nam zadanie specjalne i droga powrotna. Wydma okazuje się niesamowitym miejscem – brawa dla organizatorów. Na szczęście nie sprawia nam większych problemów, jeśli nie liczyć mokrego piasku w butach. Postanawiamy podkręcić tempo, chociaż widzę, że Jacek ma już dość. Przejmuję dowodzenie i truchtamy do pk s. Rozkojarzony w biegu wpadam w iglaki, Jacek woła mnie, że poleciałem za daleko. Przy lampionie spotykamy Kubę, którego poznałem na Skorpionie. Został jeden lampion i meta. Niestety, przestrzelamy go, musimy zatoczyć małe koło, ale w końcu się udaje. Jacek zmusza się, żeby dotruchtać do mety. Ostatecznie na liczniku mam 60km i 11h15min. Mogło być gorzej, patrząc na to, jak zaczynałem. O dziwno, na mecie dowiaduję się, że nie ma Adama – zniknął gdzieś na drugim Bno.
Miała być walka o życiówkę. Miał być najlepszy start w sezonie. Miał być sukces. A wyszło… no właśnie co? W końcu nauczyłem się co znaczy Bno, pod koniec nawet mi się spodobało. Kondycyjnie czuję się świetnie, jestem gotowy na Kierat. Zaliczyłem całą trasę w limicie czasu – jeszcze rok temu było by to dla mnie niewykonalne. Wychodzi, że mam rajd do poprawy za rok, przy czym teraz będę wiedział, czego się spodziewać. Trasa była ciekawa, odkrywanie kolejnych lampionów znowu zaczęło sprawiać mi frajdę, a organizatorzy, choć złośliwi, zadbali o dopięcie wszystkiego na ostatni guzik.
Po czymś takim Kierat wydaje mi się fraszką. Zobaczymy, jak będzie w rzeczywistości.
No dosc dali nam w kosc.
Tez odkrylismy zasade – biała plama na mapie = las iglasty 🙂
Mielismy dwudziestominutowy problem przy PK4 a tak to wchodzilismy praktycznie na punkty bezblednie. Nasze 12h:35min wyniklo chyba po prostu z niskiego tempa na trasie – calosc zrobilismy praktycznie marszem, biegi to bylo moze lacznie 1km.
BnO1 zajelo nam 12,7km bodajze w 2h:30min.
Troche sie zdziwilismy sie widzac Cie na przy PK1 🙂
Przy tym przelocie na PK9 bylo pieknie. Ja myslalem ze oszaleje ze wscieklosci na komary, nawet bagno i mokre nogi byly przy tym niczym 🙂
Calosc trasy zamknelismy w 57,5km.
Szkoda ze na mecie sie nie zobaczylismy, piwka nie wypilismy.
Ty nawet nie wiesz, jak ja Wam zazdrościłam, że roweru na plecach nie taszczycie. Za rok chyba jadę na trasę pieszą, bo pod koniec rower zaczął protestować 🙂 A wynikiem się nie przejmuj – i powodzenia na Kieracie!
ps. dzięki pizzy rano miałam dużo energii – szkoda, że tak szybko się spaliła!
Nie trać bojowego nastroju, na pocieszenie powiem Ci że to wspólne napieranie przynajmniej na mnie działało mobilizująco. Na wyrost martwię sie, że będzie to trudne gdy pokonasz trasę w swoim wymarzonym tempie….wtedy moge nie nadążyć ..
Jednak te kilka wspólnych godzin na trasie wspominam z przyjemnością…dziękuję.
ps. powodzenia na Kieracie.
Szymon: ja tam po pierwszym etapie byłem pewny, że będziesz na mecie przede mną. Rozczarowałeś mnie 😛
I doskonale wiesz, że na piwko szansy nie było, za dużo km za kółkiem. Może po trudach zawitam do Szczecina, to będzie okazja do oblewania.
Ula: Smacznego. I zapraszamy na piesze trasy (wiesz, że dobrze mi się z tobą napiera :* )
Jacek: To ja dziękuję. Bez ciebie naprawdę byłbym jak dziecko we mgle. I mojego tempa się nie bój, pewnie jeszcze nie raz będę musiał zwolnić i skupiać się na mapie. Do zobaczenia na (którymś tam) rajdzie
Fajna relacja. Jak mogę się wtrącić to oprócz tradycyjnych treningów proponuję dołożyć trening z mapą, na którym też można się zmęczyć (mapy można wydrukować z netu), a jak jest forma to odda na Kieracie, gdzie nawigacja prostsza. Powodzenia!
Dzięki Wojtek. Przyznam, że po cichu liczę właśnie na łatwość Kieratu. Ale trochę dziwnie się będę czół, jeśli na setce pójdzie mi lepiej niż na pięćdziesiątce.
No nic, zobaczymy jak będzie 🙂